16 - 18.06.2017.
16
czerwiec
W piątek
wieczorem odbyło się ognisko harcerskie z rodzicami i wodniakami. Ognisko
odbyło się w Wiśle Wielkiej na ul. Leśnej 1, tam jungi miały swoją bazę, gdzie
zaraz po ognisku mieliśmy mieć 2 dniowy biwak. W trakcie imprezy odbyły się konkurencje
dla drużyn harcerskich, np. takie jak: wbijanie gwoździa do deski, przyszywanie
guzika, śpiewanie piosenki lub składanie koca. W ten sposób ognisko odbyło się
inaczej niż zwykle, ponieważ zamiast siedzieć z rodzicami, śpiewać i jeść z
nimi kiełbasę to my wbijaliśmy gwoździe, a oni jedli kiełbasę i robili nam
smaka. W ostatnim momencie kiedy nie mieliśmy już nadziei… Ogłoszono przerwę i
wszyscy rzucili się na jedzenie. Po przerwie kiedy my bawiliśmy się dalej, a
najedzeni rodzice nie mieli co robić, udostępniono motorówkę, którą wcześniej
druh komendant wykorzystał na jazdę na nartach wodnych J oczywiście owa motorówka była
atrakcją dnia i raczej wszyscy się na nią skusili ;)) Po ognisku kiedy
pożegnaliśmy się z rodzicami (nie wiedząc, czy ich jeszcze zobaczymy),
zakwaterowaliśmy się w namiotach i mieliśmy czas wolny. W tym czasie osoby,
które były po raz pierwszy na biwaku, mogły zapoznać się z innymi harcerzami
(np. Drużyna z Piasku). Koniec dnia, pożegnanie i „spać”. Prawie wszyscy nie spali, a nie które osoby
drażniły się jeszcze z Dżejkopem, by zostać postrzelonym „karabinem”, który
strzela światłem… Noc raczej przebiegła spokojnie, po 24.00 wszyscy już
zasnęli.
Pobudka!
Pobudka!! Wstać!!! Przygotowanie do zaprawy, czas 0 min. Melodia… a raczej
słowa, które denerwują, każdego harcerza, który był na obozie i nie tylko. W
nocy nie było żadnych alarmów i chyba tylko z tego powodu, oboźny uszedł z
życiem ;)) Zaprawa oczywiście 10000 km biegu, spadające spodnie od piżamy i
bliźniaki, które wymyślają ćwiczenia z jakimś skokiem, pompką i przysiadem…
Śniadanie: idziesz do kuchni (kanapki Ci nie smakują) i pytasz się (szperając w
lodówce): „ Gdzie są te kabanosy???”. Po przeszukaniu całej kuchni orientujesz
się, że kabanosy ktoś zeżarł, a śniadanie na które nagle nabrałeś ochoty (z
najprostszej przyczyny: z głodu) zostało już zjedzone. Od razu po śniadaniu
rozpoczęły się zajęcia z pierwszej pomocy. Było 5 punktów i 5 grup. Krótki kurs
pierwszej pomocy zszedł nam szybko, a po nim poszliśmy grać w capture the flag. Podzieliliśmy się na 3 grupy, ale
kiedy mojej grupie porwali flagę o którą tak walczyłam, wszyscy poszli na
bok i gadali o życiu. Trochę z tej gry był niewypał, ale wszystko, żeby zająć
czas. Obiad, był zimny, a wszystko, przez spóźnialskich i piosenkę, a i
oczywiście za szybko zabrany obiad ;) Po obiedzie gra terenowa, na której
prawie wszyscy się zgubili. Na grze było 9 punktów, z czego 5 ważnych i one,
miały nazwy. Szukanie jednego punkty zajęło mojemu patrolowi całą grę, a droga,
którą szliśmy i to jeszcze według mapy, wywiodła nas prosto w pole (i to
dosłownie). Kiedy wracaliśmy z nieudanej misji spotkaliśmy jeszcze dwa patrole.
Chcąc mieć jakąś zabawę z tej gry, powiedzieliśmy im, że tam niedaleko jest
punkt. Jak się później okazało to były właśnie te dwa patrole, które się
zgubiły i darły się na cały głos „Hodowałem Melony…´’ i tak dalej, żeby ktoś
ich znalazł. Po grze prawie wszyscy dzwonili do rodziców, po buty na
przebranie, a niektórzy nawet po spodnie. Na biwaku mieliśmy dość dużo czasu
wolnego i teraz też tak było. Mieliśmy czas na zjedzenie sobie słodyczy,
porozmawiania… Po dłuższym czasie odbyła się zbiórka, przydzielenie wart i
kolacja… Ostatnie w miarę porządne danie w tym dniu, teraz powędrowało do
żołądka. Noc była zimna,, ale siedząc przy ognisku, czuć było tylko deszczyk,
który na Ciebie padał. W pewnym momencie, poszłam z Pólą do toalety, a kiedy
wracaliśmy wpadłyśmy jeszcze po drodze do namiotu. Tam nas złapał Łukasz
(oboźny) i w tedy dowiedzieliśmy się, że Odkurzacz dostanie krzyż! Ja kiedy to
usłyszałam od razu się popłakałam, a Póla (nowo przybyła do harcerstwa) musiała
najpierw ogarnąć jaka to ważna rzecz, aby też zacząć płakać… Naszym zadaniem
było zająć Martynkę i wkręcić ją, że inna osoba dostaje krzyż. Lecz kiedy przyszedł
ten czas, w ostatniej chwili dowiedziałam się, że mam grać na gitarze „
Harcerskie Ideały”. Przyrzeczenie odbyło się na drewnianym pomoście, przy
pochodni. Ja siedziałam na mokrym mostku i płakałam, próbując jeszcze śpiewać.
Ogólnie w jednym momencie, wywiało pagon do wody i Martynce zaczęły się fajczyć
włosy, dlatego zamiast płakać ze szczęścia śmiała się ze śmiechu. I chyba tylko
ona. Ja prawie (przez przypadek) wrzuciłam gitarę do wody, żeby przytulić
Martynkę. Wszyscy byli szczęśliwi, tak bardzo, że zrobiliśmy reszcie biwaku
alarm :) najpierw odbył się alarm mundurowy, a za 2 godz. , alarm majtkowo -
głowy. Oczywiście to wszystko było zbyt piękne, by tego nie nagrać. Śpiące
osoby wychodziły z namiotów, wściekłe na Łukasza z majtkami na głowie. Po alarmie
reszta nocy poszła spokojnie i wszyscy poszli spać.
Rano
oczywiście pobudka i sprzątanie. I powiem wam, że namioty z Quechuy to chińskie
badziewie, z którym męczyliśmy się pół godziny, by to złożyć. O 11.00 nie było
już prawie nikogo oprócz kilku osób, które zostawały na jeszcze jeden dzień.
Biwak uważam za bardzo udany (głównie dlatego, że śmiesznie było ;) )
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz